Wygląda na to, iż w opisywaniu - przynajmniej niektórych - zakresów tzw. kondycji człowieka zmuszeni jesteśmy do stosowania metafor lub/i porównań: rzeczowych, procesualnych albo strukturalnych.
Tak też jest z - enigmatyczną przecież dla Polaka - „edukacją”. Wiele już razy wyjaśniano jej przestrzenny i normatywny sens przez wskazania etymologiczne. Łacińskie: ex-ducare oznaczać miało „wyprowadzanie z mniej wartościowej przestrzeni, wyciąganie z niższego poziomu”, a en-ducere (indukcja) – „wprowadzanie do przestrzeni wartościowej, wciąganie na wyższy poziom”. Kulturalny poziom, rzecz jasna, dla którego sam proces lub działalność byłyby identyczne z in- lub enkulturacją. Edukacja jest w swej wartości metaforą co najmniej neutralną.
Edukację definiuje się - nie tylko zresztą w polszczyźnie - jako wielowymiarowy „czynnik” w osiąganiu „celu”, jakim jest „rozwój” – kolejna, powszechnie stosowana metafora. „Rozwój” jest jednak metaforą mniej trafną, ewokuje bowiem obraz „zwoju” – pasma materiału odsłaniającego się od końca i docierającego do początku. Co w odniesieniu do edukacji miałoby być „końcem zwoju”, a co jego „początkiem”? I dlaczego koniec zwoju miałby być „mniej zaawansowany”, niźli jego „początek”? Czy edukacja miałaby stąd być docieraniem „do sedna”? Czym ono jest? Co pytanie, jak widać, to konfuzja większa!
Jeszcze gorzej rzecz ma się z nowomodnym złożeniem: „wszechstronny rozwój człowieka” (dziecka czy osobowości) jako bardziej dookreślony „cel edukacji”. Jeśli uniwersalność rozwoju miałaby być pełną, tj. nie pomijającą żadnego z kierunków w ludzkiej „przestrzeni”, to ani chybi stan optymalny dałby w efekcie ludzką „kulę” (jako bryłę doskonałą). Taką zaś uzyskuje się poprzez „pompowanie”, równomiernie wypełniające jakimś „gazem” dostępną „przestrzeń”. Przy braku wiedzy (boć taką w istocie nie dysponujemy) o zachodzących w człowieku pod wpływem „edukacyjnych wpływów” (to znów metafora) zmianach, nietrudno uzyskać efekt, który profesor J.M. nazwał dobitnie „rozpukiem”. Tak, zewnętrzna presja na wszechstronny rozwój dziecka lub nastolatka prowadzić może albo do destrukcyjnego „pęknięcia”, albo do nieapetycznego „flaka”, jeśli przerwana zostaje „przed czasem”. Tylko jak z góry, skorośmy wszyscy nieodwołalnie unikalni, nieporównywalni, określić ów „właściwy moment”?! To wyraźna aporia!
Cóż zatem?
Tak się złożyło, że obejrzałem dziś dokument o sztuce składania kartek papieru, znanej jako origami. Historycy znajdują artefakty świadczące o tego rodzaju aktywności już u starożytnych ludów, jest więc ona transkulturowa i wynika nie tylko z konceptualnych skłonności homo do abstrakcji, ale i z praw przyrody przez niego zaledwie odkrywanych. Nie jest to zatem „wynalazek” - to „odkrycie”!
Od samych fizyko-chemicznych, a dalej i biologicznych podstaw świat jest „poskładany” (regularnie pofałdowany) i „skompresowany”. Problem w tym, jak owe kompaktowe (współupakowane) „zagięcia” adekwatnie „rozprostować”, bo tylko w takiej „pozycji” są one w pełni funkcjonalne.
Zakładając więc, że szczegółowe „potencjały” jednostki edukowanej są swoistymi „antropologicznymi zagięciami” do „rozprostowania”, da się powiedzieć, iż edukacja jest możliwa do przybliżenia przez pojęcie „rozkładania czegoś wielokrotnie złożonego”. Niestety, w przeciwieństwie do Anglosasów (mają i wykorzystują oni wobec edukacji słowo: unfolding), skojarzenia użytkownika języka polskiego z „rozkładaniem” są nazbyt niejednoznaczne, by termin ten w ogóle proponować. A co z jego synonimami?
Cóż, ani „rozprostowywanie”, „rozpakowywanie”, „rozpościeranie”, ani tym bardziej tylko przez naukowców stosowane „rozfałdowywanie” (tu proszę zauważyć, że edukacyjna czynność w polszczyźnie to „wychowywanie”, nigdy zaś „wychowanie”, które jest jedynie tej pierwszej materialnym skutkiem) nie są dostatecznie trafne, ani „poręczne”.
Tymczasem proponuję zatem tradycyjne akademickie rozwiązanie, jakim jest użycie terminu na antycznej bazie skonstruowanego. Niech więc w tym, edukacyjnym odniesieniu przyjęty zostanie, dźwiękowo i w piśmie łatwo kojarzony, termin: dehaploizacja, literalnie oznaczający właśnie rozkładanie czegoś „w sobie poskładanego”. Wynika stąd twierdzenie, że: Edukacja to dehaploizacja.
A tym punkcie pozostaje nam już tylko codzienne rozpoznawanie wzoru (a raczej indywidualnych wzorów) ludzkich „zakładek” do rozprostowywania i … zastosowanie ich w praktyce. 😉
Czego Państwu i sobie edukacyjnie na ten Nowy 2020 Rok życzę!
prof. UAM dr hab. Marek Budajczak