Parafrazując fraszkę J.I. Sztaudyngera, rzec by można o dniu dzisiejszym następujące słowa: „Obchodzimy, ku chwale ojczyzny, jeden Dzień Dziecka, cały Rok Starszyzny”.
Podobnie, jak z celebrowaniem Dnia Dziecka, jest z honorowaniem Praw Dziecka, obowiązujących ponoć w piątek i świątek.
Do wielu racjonalnych i etycznych uwag, które zgłoszono w kontekście praw dziecka, dodajmy jeszcze parę, z nadzieją, że nie są nierozsądne.
Bogiem a prawdą nie bardzo wiadomo, dlaczego w Konwencji o Prawach Dziecka z 1989 r. brak jest wskazania na dolną granicę bycia dzieckiem. W Artykule 1. mówi się o „każdej istocie ludzkiej w wieku poniżej osiemnastu lat”, ale cóż to jest: „istota ludzka”? Są przecież i tacy, którzy odmawiają prawa do bycia ową „humanistotą” człowiekowi w fazie prenatalnej (choć genetycznie to ani pies, ani neandertalczyk), i coraz więcej takich, co uznają człowieczeństwo tejże „humanistoty”, dopiero od momentu, kiedy rozpoznaje się ona w lustrze (sic!). Tego typu psychologiczna (a więc „naukowa”) kwalifikacja znakomicie uzupełnia brak argumentów za tzw. aborcją pourodzeniową. Skoro brak temu post-płodowi czy tej post-gastruli samoświadomości, znaczy się: „nie-człowiek” albo untermensch!
Kłopot jednak w tym, że podobnie do innych „aktów prawa” także ta, międzynarodowa umowa pełna jest niekonsekwencji (albo hipokryzji): jedną ręką daje, drugą zaś wyrywa. Oto w jej preambule (która skądinąd nie ma mocy obowiązywania) pisze się, że ma się na uwadze, jak to wskazano w Deklaracji Praw Dziecka z 1959 r., iż „dziecko, z uwagi na swoją niedojrzałość fizyczną oraz umysłową, wymaga szczególnej opieki i troski, w tym właściwej ochrony prawnej, zarówno przed, jak i po urodzeniu”. A więc zarówno po, jak i przed urodzeniem to jednak człowiek! Co więcej, interpretację tę powtarza się już w prawdziwym, a więc obowiązującym przepisie Art. 7. Konwencji, wedle którego: „Niezwłocznie po urodzeniu dziecka zostanie sporządzony jego akt urodzenia (…)”. Zgodnie z logiką zatem, to co się rodzi, rodzi się już jako dziecko, a jeśli dziecięctwo nie jest nabywane dopiero w trakcie akcji porodowej, to bycie dzieckiem i jednocześnie człowiekiem - bo to tylko szersza kategoria - musi przysługiwać „temu czemuś” w kobiecym łonie już w trakcie okresu przedurodzeniowego „tego czegoś”.
W świetle tych konstatacji proaborcjoniści nie mają jak się wyłgać od „odbierania życia dziecku/człowiekowi”. A to wprost godzi w przepis Art. 6. Konwencji, według którego: „Państwa-Strony uznają, że każde dziecko ma niezbywalne prawo do życia”, a więc i to dziecko, którego dotyka niepełnosprawność (co potwierdzone zostało w Art. 2. Konwencji). Twardy to orzech do zgryzienia dla tej części ONZ-owskich elit, która optuje za wolnością reprodukcyjną!
Dziecko nie jest winne, że żyje, dajmy mu więc żyć nie tylko w Dzień Dziecka!
A jeszcze gwoli dziecięcej niewinności sensu stricto: Dziecko ma prawo do poszanowania swojej intymności w każdym zakresie: intymności cielesnej, społecznej i psychicznej. Niech więc żyje nie będąc niepokojonym!
Prof. UAM dr hab. Marek Budajczak